Ja i On.
Poznaliśmy się na
treningu siatkówki w jednej z ostrołęckich podstawówek, jeszcze zanim nasz
wzrost był ponadprzeciętny. To był mój pierwszy w karierze trening, który do
tej pory wspominam bardzo boleśnie. Ćwicząc zagrywkę, przygrzmocił mi w głowę
tak mocno, że po raz pierwszy w życiu na kilka minut straciłam przytomność.
Jedyną rzeczą, którą pamiętam, gdy w końcu raczyłam się ocknąć, były
przerażone, niebieskie oczy, należące do mojego niedoszłego mordercy, którym
później okazał się On. Grzegorz Łomacz. I z całą pewnością mogę powiedzieć, że
tego dnia, oprócz guza wielkości średniego kiwi, zyskałam najwspanialszego
przyjaciela na świecie.
Już jako chłopiec
wyróżniał się wśród rówieśników, którzy z siatkówką mieli mało wspólnego. To On
pokazał mi wszystko, czego nauczył się od swojego ojca i między innymi dzięki
niemu, byłam teraz najlepszą atakującą w Polsce i Europie. To On spędzał ze mną
godziny na prowizorycznym boisku do siatkówki, tuż za moim domem, na
wystawianiu mi piłek. To On dawał mi mocnego kopniaka w tyłek i pokazywał, że nie
warto zaprzepaścić tej ciężkiej pracy, którą wykonałam przez te wszystkie lata,
kiedy chciałam rzucić to wszystko w diabły i zabawić się jak inne nastolatki.
To On odganiał wszystkich absztyfikantów, którzy próbowali podbić moje serce.
To On był przy mnie, kiedy załamałam się po śmierci ojca, obiecałam sobie nigdy
już nie tknąć piłki od siatkówki.
Zawsze byliśmy razem.
Najlepsi przyjaciele. Jak to mówią; jedna dusza w dwóch ciałach. Bagieta i
Gregor.
On.
Trafił do
Jastrzębskiego Węgla, a potem został kapitanem w Gdańsku. W międzyczasie dostał
powołanie do reprezentacji, w której regularnie występował na pozycji
rozgrywającego, na zmianę z ikoną polskiej siatkówki, samym Pawłem Zagumnym.
Zazdrościłam mu tego; ja nie załapałam się nawet do reprezentacji kadetek. Ale
była to taka zdrowa zazdrość, bez krzty zawiści. Cieszyłam się, że święcił
tryumfy i ze stoickim spokojem poznawałam kolejne panienki, które mi
przedstawiał. Po kilku tygodniach zrywał z nimi i w miarę możliwości zawsze odwiedzał
mnie w Ostrołęce. Oglądaliśmy wtedy starego, dobrego Sherlocka Holmesa i żarliśmy bomby kaloryczne,
wspominając czasy, kiedy naszym największym zmartwieniem było to, czy rodzice
pozwolą nam u siebie nocować? Byliśmy razem jak za dawnych lat.
Ja.
Gdy pojawiła się
propozycja z Sopotu, nie wahałam się ani chwili. Nie tylko dlatego, że już
wtedy Atom był najlepszym teamem w kraju, a ja za wszelką cenę chciałam wyrwać
się z I-ligowej drużyny, w której w moim mniemaniu, cofałam się zawodowo. Chciałam
być blisko Niego, blisko mojego najlepszego przyjaciela, który rozumiał mnie
jak nikt. Tylko osoba z siatkarskiego otoczenia, mogła wiedzieć jak wiele
wyrzeczeń niesie ze sobą właśnie takie życie. A Grzesiek, który wiedział o mnie
dosłownie wszystko, bardzo pomógł mi w odnalezieniu się w nowej, tak dziwnej
rzeczywistości.
Ja i On.
Zamieszkaliśmy razem.
Od samego początku mówiłam, że to poroniony pomysł, ale On się uparł, że musi
mieć mnie na oku, a jego mieszkanie jest na tyle duże, że spokojnie pomieści
nas oboje. Codzienne obcowanie za sobą i możliwość odkrywania się na nowo,
sprawiły, że z czasem zauważyłam coś dziwnego; najzwyczajniej w świecie
przestałam patrzeć na Niego tylko i wyłącznie jak na przyjaciela. A może raczej
w końcu dotarło do mnie to, co od dawna kiełkowało gdzieś z tyłu mojej głowy.
Mając Go prawie cały czas przy sobie, czułam się jednocześnie najszczęśliwszą i
najnieszczęśliwszą osobą na świecie. On biegał na kolejne randki, gdy ja
czekałam na Niego w mieszkaniu z kolacją i z cierpliwością i udawanym
zainteresowaniem wysłuchiwałam całej późniejszej relacji. Pewnego dnia jednak
nie wytrzymałam; wyprowadziłam się, twierdząc, że czas już się usamodzielnić i
skupić przede wszystkim na siatkówce, a nie praniu jego ubrań, porozrzucanych
po całym mieszkaniu. Zrozumiał. O nic nie pytał, tylko pomógł mi przewieść
rzeczy do czterdziestometrowej, klubowej kawalerki w jednej z kamieniczek tuż
przy Długim Targu.
Wraz z zakończeniem
sezonu, którego byłam najskuteczniejszą atakującą, nadeszło upragnione
powołanie do kadry seniorek. Grzesiek również dostał powołanie, więc i w Spale
nie byłam sama, co nie do końca było mi na rękę. Miałam przecież się od Niego
odciąć, przestać myśleć i pozbyć się tego szaleństwa panującego w mojej głowie,
a nie widywać go niemalże na każdym kroku, słuchając jego durnych wywodów i
oglądając na Facebook’u zdjęcia dziewczyn, które udało mu się wyrwać w ostatnim
czasie. Jednak i w moim życiu coś się zmieniło; na krótki czas pojawił się w
nim Alek, nowy fizjoterapeuta żeńskiej kadry, któremu i ja wpadłam w oko. Alek,
który miał być lekiem na całe zło i nie liczyło się to, że nie mam aż tak
niebieskich oczu. Po prostu miał pomóc zapomnieć.
Chwilowe
zainteresowanie fizjoterapeutą było być może spowodowane chorobliwym strachem
przed samotnością, bo przecież to odwieczne czekanie na Gregora prowadziło w
końcu do tego. Nie miałam jednak odwagi, by powiedzieć Mu o tym, że od
dłuższego czasu nie patrzę na niego w ten sposób, w który powinnam. Mimo tego,
że wiedziałam o nim dosłownie wszystko i to powinno umiejętnie obrzydzić mi
jego kandydaturę na mojego przyszłego małżonka, z każdą chwilą pociągał mnie
coraz bardziej. A ja, głupia, coraz bardziej w to brnęłam…
- Nie podoba mi się ten cały Gregor
– mruknął Aleksy któregoś wieczoru, kiedy siedzieliśmy przed spalskim ośrodkiem
i oglądaliśmy wygłupy siatkarzy. Grzesiek wiódł wśród nich; był tak samo
zabawny jak Winiar i posiadał bardziej wyszukane żarty od samego Ignaczaka.
Zawsze uwielbiałam w Nim to, że potrafił mnie rozśmieszyć, nie wiadomo w jak
wielkim dole, aktualnie bym była. – Wiem, że się przyjaźnicie od zawsze, ale
nie podoba mi się sposób, w jaki na ciebie patrzy.
- W jaki sposób na mnie patrzy? –
dopytałam niewinnie, cała gotując się z ciekawości.
- Jakby chciał cię zjeść. Zresztą
nie ważne…
I to był koniec
rozmowy. Ja nie ciągnęłam go za język, bo wiedziałam, że się wścieknie. Zostało
mi jedynie domyślanie się, o co tak naprawdę chodziło Alkowi?
Mistrzostwa Europy i
całą ich otoczkę, pamiętam jak przez mgłę; grałam na sto procent swoich
możliwości. Zresztą cała drużyna grała, bo dotarłyśmy do finału, w którym
pokonałyśmy Rosjanki w czterech setach, w pięknym stylu sięgając po złoto.
Pierwsza moja wielka impreza, w której zastąpiłam kontuzjowaną Skowrońską,
okazała się dla mnie niezwykle szczęśliwa. Statuetka MVP całego turnieju, stała
sobie spokojnie na mojej szafce nocnej obok paskudnej wiewióry, którą
otrzymałam od Gregora w dniu podpisania umowy z Atomem. Była tak okropna, że
sama zastanawiałam się, dlaczego jej nie wyrzuciłam? Ach, pewnie dlatego, że
dostałam ją od mężczyzny, którego kocham…
- Cześć, gwiazdo – jak burza wpadł
do mojego hotelowego pokoju, o mało nie przewracając się o walizkę, leżącą na
samiuśkim środku pomieszczenia. Koniec turnieju oznaczał również krótkie
wakacje i powrót na chwilę do rodzinnego domu, do Ostrołęki. – No, pokaż to
cudeńko – chwycił statuetkę MVP i obejrzał ją dokładnie z każdej strony, okiem
eksperta szacując wartość, jakby chciał zastawić ją w lombardzie. – Gratuluję,
Bagieta. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo jestem z ciebie dumny...
- Chciałabym powiedzieć o tobie to
samo, Łomacz – odparłam, zabierając mu figurkę i teatralnie wycierając z niej ślady
grzesiowych palców. – Już myślałam, że w tie-breaku zejdę na zawał przy stanie
14:11 dla Ruskich. Mało sama nie wlazłam tam na boisko, żeby kopnąć cię w dupę.
- Ale wszystko się przecież dobrze
skończyło. Ruscy pokonani razy dwa – wyszczerzył się na moment, ale chwilę
później spoważniał. Moja lewa brew powędrowała ku górze; nigdy nie widziałam
poważnego Łomacza. - Muszę ci coś powiedzieć – złapał mnie delikatnie za rękę i
spojrzał głęboko w moje oczy. Pod ciepłem jego dłoni, roztapiałam się jak czekoladka
na słońcu. Przez moment przeszło mi, że to będzie mój najpiękniejszy dzień w
życiu, nie tylko dla tego, że zostałam MVP superważnego turnieju, tylko
dlatego, że usłyszę coś, na co czekałam prawie całe życie. Usłyszę, że
odwzajemnia moje uczucie i niepotrzebnie wmawiamy sobie te głupoty o przyjaźni,
bo nikt inny by z nami nie wytrzymał. – Zakochałem się. Ma na imię Ewka i
studiuje prawo na Uniwersytecie Gdańskim. Po powrocie ze Spały, planuję
zaproponować jej wspólne mieszkanie – wyrzucił z siebie z prędkością karabinu
maszynowego i w końcu zamilkł, niecierpliwie wyczekując mojej reakcji.
- To świetnie… Naprawdę cieszę się
- wydukałam, czując robiące fikołka wnętrzności. – Skoro tak sobie rozmawiamy,
ja też muszę ci o czymś powiedzieć – przełknęłam głośno ślinę, czując zimny
pot, zalewający moje plecy. – Dzisiaj po finale podszedł do mnie manager
żeńskiej sekcji Zenitu Kazań. Stwierdził, że od bardzo dawna mnie obserwują i
byliby bardzo zainteresowani współpracą. Kontrakt z Atomem i tak był tylko roczny,
więc musiałbym szukać jakiegoś innego kluby, więc podjęłam decyzję, że
przechodzę do Superligi…
- Gratuluję – wymruczał,
przytulając mnie do siebie. Przylgnęłam mocno do Jego torsu, marząc, by
poprosił mnie, żebym jednak nie wyjeżdżała…
Ja.
Sezon w Zenicie
rozpoczęłam od grzania ławki rezerwowych. Przez pierwsze kilka meczy wchodziłam
jedynie na zagrywkę zadaniową, często-gęsto psując ją. Nie umiałam odnaleźć się
w najlepszej lidze świata; być może, dlatego, że byłam tutaj kompletnie sama.
Ta głupia tęsknota nie dawała mi normalnie funkcjonować. Przychodziły momenty,
że chciałam spakować ubrania i pierwszym możliwym samolotem wrócić do Gdańska,
ale potem przypominałam sobie, że właściwie nie miałam, po co tam wracać.
Grzesiek nie miał przecież pojęcia, co do Niego czuję, a poza tym nie był już
sam.
W końcu postanowiłam
wziąć się w garść i skupić tylko i wyłącznie na grze. Stałam się tytanem pracy,
spędzając ponadprogramowe godziny na sali treningowej i wkrótce zapracowałam na
uznanie trenera, a co za tym szło stałe miejsce w pierwszej szóstce, a nazwisko
Zuzanny Bagińskiej było na ustach całej siatkarskiej Rosji.
I wszystko było
dobrze do momentu, gdy podczas losowania grup Ligi Mistrzyń, moja drużyna nie
trafiła na sopocki Atom. Oznaczało to tylko jedno; niedługo spotkam Jego. I ta
myśl zabijała mnie od wewnątrz…
On.
Nie mieliśmy kontaktu
od finałów w Kopenhadze. Nie przyszedł nawet pożegnać się na lotnisko, chociaż
czekałam aż do ostatniej chwili i jako jedna z ostatnich zasiliłam pokład tego
ogromnej, metalowej machiny. Czasami wchodziłam na Jego profil na Facebooku, by
pooglądać zdjęcia z meczy i zagranicznych wakacji, które spędzał ze swoją
uroczą Ewą. Po jakimś czasie również status Jego związku z ,,w związku”,
zmienił się na ,,zaręczony”. Widocznie Jego Ewa była tą jedyną, na którą czekał
całe życie. Biłam się z myślami, czy napisać, że życzę Mu szczęścia. Ale
przecież to nie byłoby do końca prawdą. Życzyłam Mu szczęścia, ale tylko i
wyłącznie przy moim boku…
Ja i On.
W gruncie rzeczy,
przyjazd do Polski, wiązał się również ze spotkaniem ze starymi koleżankami z
drużyny i kadry, z którymi już za kilkanaście godzin stanę po przeciwnych
stronach siatki. Przywitały mnie serdecznie i niemalże siłą zaciągały do pubu,
w którym obie siatkarskie drużyny z Trójmiasta, opijały zwycięstwa.
- No, Bagieta, opowiadaj jak ci się
żyje w tej Rosji? – zapytała Iza znad kufla piwa z sokiem imbirowym.
- Szału nie ma, dupy nie urywa –
odpowiedziałam niezwykle dyplomatycznie, zamaczając usta w złocistym napoju. –
Zimno jak cholera, cały czas odmrażam sobie palce, treningi wyglądają trzy razy
ciężej niż w Spale i ogólnie tak sobie żyjemy.
- A faceci? – to nie kto inny,
tylko Mariolka z drugiego końca stołu.
- Niczego ciekawego tam nie
widziałam, no chyba, że rozmawiamy o tym Andersonie z męskiej sekcji Zenitu. Co
prawda kilka razy wybrałam się z nim na drinka, ale jeszcze nie wiem, co z tego
będzie. Pożyjemy-zobaczymy – wyszczerzyłam się, a dziewczyny momentalnie
zaczęły wzdychać. – Ale dosyć o mnie. Co słychać u was? Chociaż trochę za mną
tęskniłyście?
Dziewczyny zaczęły
trajkotać jak najęte; ta się zaręczyła, inna stara się o dziecko, jeszcze inna
wzięła kredyt na mieszkanie. Nadrobiłam te kilkanaście tygodni w ciągu zaledwie
dwóch godzin. Mimo, że świetnie bawiłam się, miałam nieodparte wrażenie, że
ktoś mnie bacznie obserwuje. Omiotłam wzrokiem całą salę i bingo!, siedział w
samym rogu, uśmiechając się łobuzersko, jak dzieciak, któremu udało się zwinąć
jabłka z ogródka sąsiada.
Podniosłam się z
miejsca i chwiejnym krokiem podeszłam do Jego stolika. Nie było to spowodowane
ilością wypitego alkoholu, ale obecnością Gregora. Widząc, że się zbliżam, on
również podniósł się z miejsca i stanął na wprost mnie, uśmiechając się w ten
swój firmowy sposób. Sposób, od którego miękły mi nogi.
- Bagieta, kope lat – uśmiechnął
się jeszcze bardziej po grzesiowemu i rozłożył ramiona, w których utonęłam
sekundę później. Tak strasznie za Nim tęskniłam. Tak tęskniłam za zapachem Jego
drogich perfum i czarnym, kłującym zarostem. Tęskniłam za Jego niebieskimi
oczami i przecudnym uśmiechem. Tęskniłam za Jego głosem, dotykiem,
wszystkim.
- Skąd wiedziałeś, że tu będę? –
zapytałam cicho, odrywając głowę od wgłębienia pomiędzy Jego szyją a barkiem i
ukradkowo wciągnęłam Jego zapach.
- Mam swojego informatora –
wyszczerzył się, a ja zerkając kątem oka, na stolik, przy którym siedziały
siatkarki, dostrzegłam uśmiech przebiegający przez twarz Izy Bełcik. – To co?
Spacer?
- Spacer.
On.
Trajkotał jak najęty,
prowadząc mnie pod rękę po opustoszałych, gdańskich uliczkach, o których uroku
zdążyłam już zapomnieć. Twierdził, że oglądał każdy mecz, w którym grałam. I
faktycznie; zaskakiwał mnie trafnymi spostrzeżeniami na temat mojej gry i
wytykał błędy popełnione w ostatnim spotkaniu. Pytał dosłownie o wszystko;
począwszy od pogody, skończywszy na mentalności Rosjan. Cierpliwie odpowiadałam
na Jego pytania, chociaż ta ciągła paplania trochę mnie już zmęczyła.
- Co u ciebie? Jak z Ewą? –
zapytałam, gdy w końcu wyczerpał Mu się limit pytań.
- Pozmieniało się trochę –
uśmiechnął się, wzruszając lekko ramionami. – Powoli planujemy ślub i wydaje mi
się, że jestem szczęśliwy. Właśnie! – przystanął na moment i chwycił mnie za
ramiona. – Wiem, że to może trochę za wcześnie, ale rozmawiałem już na ten
temat z Ewką i zgodziła się. Chciałbym, żebyś była moją świadkową, bo nie
wyobrażam sobie kogoś innego na tym miejscu – powiedział w końcu, a ja poczułam
się, jakby przygrzmocił mi patelnią przez środek głowy.
- Wiesz, Gregor… Odkąd jestem w
pierwszym składzie, naprawdę ciężko jest mi się wyrwać gdziekolwiek w środku
sezonu; dlatego nawet na Boże Narodzenie to mama z bratem wpadli do mnie.
Wątpię więc, żeby puścili mnie na twój ślub – powiedziałam bez wdechu. –
Oczywiście porozmawiam z trenerem, ale niczego nie obiecuję – dodałam, wbijając
wzrok w chodnikową kostkę. Oczy zapiekły mnie od łez, wiedząc, że nie takiej
odpowiedzi spodziewał się mój przyjaciel. A cóż mogłam począć? Czyniąc mu
przyjemność, ostatecznie wbiłabym sobie sztylet w serce. – Gregor, mogę cię o
coś zapytać?
- Pytaj, o co tylko chcesz –
wymruczał cicho, a cały dobry humor, jakim tryskał w ciągu całego spaceru,
nagle z Niego uleciał. Wiedziałam, że jest w tym trochę mojej winy, ale
uszczęśliwiając Go i na miejscu świadka słuchając jak ślubuje miłość innej
kobiecie, moje i tak skołatane serce, rozbiłoby się na miliony kawałeczków.
- Grzesiek, dlaczego nie
przyszedłeś się pożegnać? – zapytałam, stając na wprost Niego i zmusiłam Go do
popatrzenia na mnie.
- Może nie chciałem tego robić...?
– wyszeptał w końcu, ze smutkiem wbijając swoje niebieskie spojrzenie w moje
oczy.
- To trzeba było nie pozwolić mi
odejść…
Ja i On.
- Na pewno jej nie ma? –
wyszeptałam, odrywając swoje usta od Jego gorących warg.
- Nie ma, wraca dopiero za trzy dni
– odkleił się ode mnie i z kieszeni spodni, wyciągnął pęk kluczy. Cały czas
trzymając moją dłoń, otworzył mahoniowe wrota i wpuścił mnie do środka. Jego
dłoń błądziła pod moją klubową bluzą, a usta zachłannie badały moją szyję.
Sekundę później wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni, ani na moment nie
odrywając ode mnie swoich warg.
Badał każdy milimetr
mojego ciała, sprawiając, że byłam coraz bliżej ekstazy. W końcu spełniło się
moje największe marzenie i mężczyzna, którego kochałam przez niemalże całe
życie, leżał obok mnie nagi, dłońmi błądząc po całym moim ciele. Robił ze mną
to, na co nie pozwoliłam dotąd żadnemu facetowi. To, co od zawsze było zarezerwowane
tylko i wyłącznie dla Niego, a moment, gdy wlał we mnie cząstkę siebie i na
chwilę byliśmy jednością, był najcudowniejszy w moim dotychczasowym życiu.
- Tak zawsze sobie to wyobrażałem –
wyszeptał, całując moją skroń. Przesunęłam dłonią po Jego przydługim zaroście i
uśmiechnęłam się, muskając Jego usta. Przez całe życie czekałam na to, by w
końcu spojrzał na mnie jak na kobietę i moje modlitwy się spełniły. – Niech to
się nigdy nie kończy…
- Gregor, jesteś pewien, że tego
chcesz? – podparłam się na łokciu i spojrzałam głęboko w Jego oczy. W te
piękne, czyste, niebieskie oczy. Zawsze mówi się, że to oczęta Winiarskiego są
najpiękniejszymi oczyma polskiej siatkówki. Gówno prawda! Najpiękniejsze oczy
polskiego volley'a, właśnie się we mnie wpatrują.
- Jak niczego innego, Zuziu -
powiedział, przejeżdżając palcem po moich wargach.
- Jak mnie nazwałeś? – uniosłam
brew, a na moją buzię wpłynął uśmiech.
- Zuzią. Przecież tak masz na imię.
- Nigdy tak do mnie nie mówiłeś –
musnęłam jeszcze jego usta i wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
- Ten napis na twoich plecach. Nie
widziałem go nigdy wcześniej – przejechał palcem po malunku między moimi
łopatkami – co oznacza?
- Wolność w języku celtyckim.
- Właśnie tego chcesz od życia?
Chcesz być wolna...? - brwi Grzegorza momentalnie powędrowały ku górze i przez
moment przyglądał mi się w wielkim napięciu.
- Jeśli mam do wyboru życie przy
tobie albo życie w pojedynkę, zdecydowanie wybieram pierwszą opcję - musnęłam
Jego policzek, a kąciki ust momentalnie powędrowały Mu ku górze.
- Ja zawsze wiedziałem, że jesteś
dla mnie, wiesz? Wiedziałem to już wtedy, gdy przygrzmociłem ci piłką w głowę.
Ale z czasem, widząc, że nie odwzajemniasz moich uczuć, dałem sobie spokój, bo
przecież nie można zmusić nikogo do miłości. Zawsze stawiałaś grubą granicę,
której nie mogłem przekroczyć. I kiedy pojawiła się Ewa, pomyślałem, że w końcu
się odkocham i zacznę układać sobie życie, do tego ten twój wyjazd do Kazania miał
wszystko ułatwić… - zamilknął na moment i podrapał się po głowie. - Ale było
gorzej, z każdym dniem cierpiałem coraz bardziej. Niby kochałem Ewkę, ale
całując ją, zawsze wyobrażałem sobie ciebie. Oglądałem każdy mecz z twoim
udziałem, czytałem każdy wywiad z tobą, codziennie wklepując twoje nazwisko w
przeglądarkę. Wariowałem z tęsknoty. A gdy okazało się, że przyjedziesz na mecz
do Ergo, nie posiadałem się z radości. Pogadałem z Izą, żeby pomogła mi
wyciągnąć cię z hotelu. Na początku była nieco oporna, ale gdy wyjawiłem jej
swoje uczucia względem ciebie, obiecała stanąć na głowie, żebyśmy chociaż na
moment mogli się spotkać.
Słuchałam Go i
dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo byłam głupia, ukrywając się ze swoimi
uczuciami. Przecież przez swoją głupotę stracilibyśmy to, co jest w życiu
najważniejsze - prawdziwą miłość.
- To, że cię kocham, dotarło do mnie
po przyjeździe do Trójmiasta. Kiedy biegałeś na kolejne randki, ryczałam i
prosiłam Boga, żeby trzasnął cię piorun i żebyś w końcu przejrzał na oczy.
Musiałam się od ciebie odciąć, dlatego spakowałam manatki i wyprowadziłam się,
chociaż z momentem, gdy oddawałam ci klucze, pękało mi serce. A kiedy
wyjechałam do Rosji, dotarło do mnie, że moje życie bez ciebie jest do bani i
jesteś moim powietrzem.
Przyglądał mi się
chwilę ze ściągniętymi brwiami, dokładnie analizując to, co przed sekundą
wyrzuciłam z siebie z prędkością karabinu maszynowego. Potem na Jego twarz
wpłynął szeroki uśmiech, będący obietnicą, że wszystko będzie już dobrze.
Dobrze, bo razem.
Ja...?
On...?
Od sześciu tygodni,
trzech dni, siedmiu godzin i dziewięciu minut nie ma takiego podziału. Właśnie
od tego momentu oboje piszemy wspólny rozdział o nazwie My.
____________
Z racji moich 18, tfu!, już 21 urodzin, to ja mam dla Was prezent w postaci tego słodkiego one parta o posiadaczu najcudniejszego uśmiechu Plusligi. ♥ Poza tym, podobno je tyle samo mentosów co ja. ☺
Kolejne one party pojawią się po zakończeniu Znieczulenia, a że do jego końca jeszcze duuuuuużo czasu, nieco sobie poczekacie.Zwykły numer o miłości będzie zbiorem kilkunastu krótkich opowiadań i zarazem moim pożegnaniem z blogowaniem. I co ja jeszcze chciałam dodać?A, wiem!
Mam nadzieję, że będziecie bawiły się ze mną tak samo dobrze, jak na innych blogach.
Jeśli ktokolwiek będzie zainteresowany moją grafomanią i chce być informowany,
w zakładce spam proszę o pozostawienie swojego aska ewentualnie można śledzić na bieżąco mojego facebooka lub na GG pod numerem 39091085.
No i w sumie to tyle.
Całuję, Agg. ♥
Grześ pasuje do tej historii idealnie, chociaż On to by się nie zasłaniał takimi powódkami, i sam wziął sprawę w swoje ręce :D Ja wiem, że jest do tego zdolny :D W sensie podejrzewam :p Fajne te one-party, tylko, że jak mają kończyć Twoją "zabawę " z pisaniem,to ja ich nie polubię... Agg, weź Ty się poważnie zastanów :)
OdpowiedzUsuńMuzyka - idealna!♥
Po raz drugi, ale nie zaszkodzi : SPEŁNIENIA MARZEŃ! :*
Pozdrawiam! :*
Przepraszam z całego serca, że docieram dziś, a nie wcześniej, jednak nie mogłam. :(
OdpowiedzUsuńSama piszę jedną historię z Grzesiem w roli głównej, bo bardzo go lubię i uważam, że nigdy nie był doceniany, nigdy nikt nie postawił go na pierwszym miejscu w reprezentacji.
Sama chciałabym uwierzyć, że taka miłość powstająca z przyjaźni może istnieć, choć z własnego doświadczenia potwierdziła się teza, że najpierw przyjaźń się rozwala, a potem może coś z tego być.
Zuzia i Gregor. Nie wiem nawet dlaczego, ale płakać mi się chce. Powinnam się cieszyć, że w końcu dowiedzieli się o swoich uczuciach, że udało im się przezwyciężyć stracony czas, oddalenie się od siebie, odległość. I w gruncie rzeczy to się cieszę, jest mi bardzo przyjemnie czytać o miłości, jednak watek przyjaźni lekko mnie przygnębił :)
Całuję :*
*.* właśnie w tej chwili cierpię, że to tylko one part. Wow, Grześ taki wspaniały.
OdpowiedzUsuńWszystko super, nie podoba mi się tylko motyw pożegnania się z blogowaniem :D
p,
G
Historia jest absolutnie cudowna! Może samym jej plusem jest fakt, że jest o Grześku, też go lubię :) Cieszę się, że piszesz coś nowego, lubię Twój styl.
OdpowiedzUsuńPS. Dlaczego piszesz On (i różne jego formy) wielką literą? Chyba, że to jakiś dziwny zabieg artystyczny... Tak dowolny zapis jest raczej charakterystyczny dla poezji, nie prozy.
PS2. "O nic nie pytał, tylko pomógł mi przewieść rzeczy(...)" przewieŹć, nie przewieść.
PS2. zwykła literówka, aż dziwne, bo tekst był kilkukrotnie sprawdzany.
UsuńPS1. to myśli Zuzanny, a dla niej Grzesiek jest najważniejszą osobą dla świecie, więc pisanie o nim w takiej formie było celowym zabiegiem. zauważ, że w innych swoich opowiadaniach nie piszę tego wielką literą :P
Dlatego tak pomyślałam, że o to może chodzić, taki zabieg artystyczny ;) Nie wszystko trzeba zrozumieć, ważne, że robisz to specjalnie i konsekwentnie.
UsuńPS. Zapomniałam jeszcze napisać, że źle odmieniasz mecze - meczÓW, nie meczY.
Ogólnie moja grafomania jest jedną, wielką patologią.
UsuńNieprawda! :) Jeśli trzeba się tak skupiać na szczegółach, żeby wyłapać błędy, tzn., że ogół jest świetny. Nie przejmuj się, jestem po filologii polskiej i po prostu jestem wyczulona :) Poza tym jestem fanką Twojego pisania, potrafisz mnie zaczarować. Pozdrawiam!
UsuńŚwietny! Czekam na kolejne. Szkoda tylko, że te one-party maja zakończyć twoje bloggowanie :(
OdpowiedzUsuńCześć mój Miśku! :*
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że docieram tutaj dopiero teraz (wiem, od publikacji minęły wieki), ale jestem totalnie zabiegana i zapracowana. Teraz korzystam z tego, że grypa zmusiła mnie do leżenia w łóżku i pożytkuję tenże czas na nadrabianie zaległości blogowych. Poszłaś na pierwszy ogień, bo baaaardzo tęskniłam za Twoimi wypocinami. :)
Ale, do rzeczy, Patka, bo się niepotrzebnie rozpisujesz. ;)
Historia o Zuzi i Grześku urzekła me serce, zresztą jak każda jedna spisana przez Ciebie, serio. :) Czasem tak to już jest, że żyjesz z kimś naście lat, obcujesz w jego towarzystwie i masz go za najlepszego kumpla pod Słońcem, za którego jest się gotowym wskoczyć w ogień czy pożyczyć milion dolarów (nawet jeśli ich nie masz). I tak samo często okazuje się później, że ta przyjaźń, to coś więcej. Tak samo było w przypadku Bagiety i Gregora, tylko oboje nie potrafili się do tego publicznie i otwarcie przyznać. Oboje myśleli, że wygłupią się swoim wyznaniem, licząc się też pewnie z ewentualnością odwrócenia się czy straty swego przyjaciela. Oboje uciekli w nieszczere związki, byleby tylko zapomnieć. Oboje oddali się całkowicie pracy, by nie myśleć o sobie. Ale jednak los był dla nich łaskawy i pozwolił im znów się spotkać na jednej drodze. Dopiero wtedy zrozumieli ile dla siebie znaczą i jak długo ukrywali to coś, co łączyło ich od lat młodzieńczych - coś: miłość. Wszystko wróciło na prawidłowy tor, teraz są szczęśliwi, a ja razem z nimi. :)
Naprawdę, piękna historia, Agg! :)
PS. Czy będzie onepart o naszym Zbysiu? :D
PS2. A, i jest jeszcze coś, o czym muszę Ci powiedzieć, ale to na gadu :)
ściskam Cię, Kochana :*
Pati. :)