niedziela, 24 sierpnia 2014

1. A Thousand Miles.


      Ja i On.
      Poznaliśmy się na treningu siatkówki w jednej z ostrołęckich podstawówek, jeszcze zanim nasz wzrost był ponadprzeciętny. To był mój pierwszy w karierze trening, który do tej pory wspominam bardzo boleśnie. Ćwicząc zagrywkę, przygrzmocił mi w głowę tak mocno, że po raz pierwszy w życiu na kilka minut straciłam przytomność. Jedyną rzeczą, którą pamiętam, gdy w końcu raczyłam się ocknąć, były przerażone, niebieskie oczy, należące do mojego niedoszłego mordercy, którym później okazał się On. Grzegorz Łomacz. I z całą pewnością mogę powiedzieć, że tego dnia, oprócz guza wielkości średniego kiwi, zyskałam najwspanialszego przyjaciela na świecie.
      Już jako chłopiec wyróżniał się wśród rówieśników, którzy z siatkówką mieli mało wspólnego. To On pokazał mi wszystko, czego nauczył się od swojego ojca i między innymi dzięki niemu, byłam teraz najlepszą atakującą w Polsce i Europie. To On spędzał ze mną godziny na prowizorycznym boisku do siatkówki, tuż za moim domem, na wystawianiu mi piłek. To On dawał mi mocnego kopniaka w tyłek i pokazywał, że nie warto zaprzepaścić tej ciężkiej pracy, którą wykonałam przez te wszystkie lata, kiedy chciałam rzucić to wszystko w diabły i zabawić się jak inne nastolatki. To On odganiał wszystkich absztyfikantów, którzy próbowali podbić moje serce. To On był przy mnie, kiedy załamałam się po śmierci ojca, obiecałam sobie nigdy już nie tknąć piłki od siatkówki.
      Zawsze byliśmy razem. Najlepsi przyjaciele. Jak to mówią; jedna dusza w dwóch ciałach. Bagieta i Gregor.


      On.
      Trafił do Jastrzębskiego Węgla, a potem został kapitanem w Gdańsku. W międzyczasie dostał powołanie do reprezentacji, w której regularnie występował na pozycji rozgrywającego, na zmianę z ikoną polskiej siatkówki, samym Pawłem Zagumnym. Zazdrościłam mu tego; ja nie załapałam się nawet do reprezentacji kadetek. Ale była to taka zdrowa zazdrość, bez krzty zawiści. Cieszyłam się, że święcił tryumfy i ze stoickim spokojem poznawałam kolejne panienki, które mi przedstawiał. Po kilku tygodniach zrywał z nimi i w miarę możliwości zawsze odwiedzał mnie w Ostrołęce. Oglądaliśmy wtedy starego, dobrego Sherlocka Holmesa i żarliśmy bomby kaloryczne, wspominając czasy, kiedy naszym największym zmartwieniem było to, czy rodzice pozwolą nam u siebie nocować? Byliśmy razem jak za dawnych lat.



      Ja.
      Gdy pojawiła się propozycja z Sopotu, nie wahałam się ani chwili. Nie tylko dlatego, że już wtedy Atom był najlepszym teamem w kraju, a ja za wszelką cenę chciałam wyrwać się z I-ligowej drużyny, w której w moim mniemaniu, cofałam się zawodowo. Chciałam być blisko Niego, blisko mojego najlepszego przyjaciela, który rozumiał mnie jak nikt. Tylko osoba z siatkarskiego otoczenia, mogła wiedzieć jak wiele wyrzeczeń niesie ze sobą właśnie takie życie. A Grzesiek, który wiedział o mnie dosłownie wszystko, bardzo pomógł mi w odnalezieniu się w nowej, tak dziwnej rzeczywistości.



      Ja i On.
      Zamieszkaliśmy razem. Od samego początku mówiłam, że to poroniony pomysł, ale On się uparł, że musi mieć mnie na oku, a jego mieszkanie jest na tyle duże, że spokojnie pomieści nas oboje. Codzienne obcowanie za sobą i możliwość odkrywania się na nowo, sprawiły, że z czasem zauważyłam coś dziwnego;  najzwyczajniej w świecie przestałam patrzeć na Niego tylko i wyłącznie jak na przyjaciela. A może raczej w końcu dotarło do mnie to, co od dawna kiełkowało gdzieś z tyłu mojej głowy. Mając Go prawie cały czas przy sobie, czułam się jednocześnie najszczęśliwszą i najnieszczęśliwszą osobą na świecie. On biegał na kolejne randki, gdy ja czekałam na Niego w mieszkaniu z kolacją i z cierpliwością i udawanym zainteresowaniem wysłuchiwałam całej późniejszej relacji. Pewnego dnia jednak nie wytrzymałam; wyprowadziłam się, twierdząc, że czas już się usamodzielnić i skupić przede wszystkim na siatkówce, a nie praniu jego ubrań, porozrzucanych po całym mieszkaniu. Zrozumiał. O nic nie pytał, tylko pomógł mi przewieść rzeczy do czterdziestometrowej, klubowej kawalerki w jednej z kamieniczek tuż przy Długim Targu.
      Wraz z zakończeniem sezonu, którego byłam najskuteczniejszą atakującą, nadeszło upragnione powołanie do kadry seniorek. Grzesiek również dostał powołanie, więc i w Spale nie byłam sama, co nie do końca było mi na rękę. Miałam przecież się od Niego odciąć, przestać myśleć i pozbyć się tego szaleństwa panującego w mojej głowie, a nie widywać go niemalże na każdym kroku, słuchając jego durnych wywodów i oglądając na Facebook’u zdjęcia dziewczyn, które udało mu się wyrwać w ostatnim czasie. Jednak i w moim życiu coś się zmieniło; na krótki czas pojawił się w nim Alek, nowy fizjoterapeuta żeńskiej kadry, któremu i ja wpadłam w oko. Alek, który miał być lekiem na całe zło i nie liczyło się to, że nie mam aż tak niebieskich oczu. Po prostu miał pomóc zapomnieć.
      Chwilowe zainteresowanie fizjoterapeutą było być może spowodowane chorobliwym strachem przed samotnością, bo przecież to odwieczne czekanie na Gregora prowadziło w końcu do tego. Nie miałam jednak odwagi, by powiedzieć Mu o tym, że od dłuższego czasu nie patrzę na niego w ten sposób, w który powinnam. Mimo tego, że wiedziałam o nim dosłownie wszystko i to powinno umiejętnie obrzydzić mi jego kandydaturę na mojego przyszłego małżonka, z każdą chwilą pociągał mnie coraz bardziej. A ja, głupia, coraz bardziej w to brnęłam…
  - Nie podoba mi się ten cały Gregor – mruknął Aleksy któregoś wieczoru, kiedy siedzieliśmy przed spalskim ośrodkiem i oglądaliśmy wygłupy siatkarzy. Grzesiek wiódł wśród nich; był tak samo zabawny jak Winiar i posiadał bardziej wyszukane żarty od samego Ignaczaka. Zawsze uwielbiałam w Nim to, że potrafił mnie rozśmieszyć, nie wiadomo w jak wielkim dole, aktualnie bym była. – Wiem, że się przyjaźnicie od zawsze, ale nie podoba mi się sposób, w jaki na ciebie patrzy.
  - W jaki sposób na mnie patrzy? – dopytałam niewinnie, cała gotując się z ciekawości.
  - Jakby chciał cię zjeść. Zresztą nie ważne…
      I to był koniec rozmowy. Ja nie ciągnęłam go za język, bo wiedziałam, że się wścieknie. Zostało mi jedynie domyślanie się, o co tak naprawdę chodziło Alkowi?

      Mistrzostwa Europy i całą ich otoczkę, pamiętam jak przez mgłę; grałam na sto procent swoich możliwości. Zresztą cała drużyna grała, bo dotarłyśmy do finału, w którym pokonałyśmy Rosjanki w czterech setach, w pięknym stylu sięgając po złoto. Pierwsza moja wielka impreza, w której zastąpiłam kontuzjowaną Skowrońską, okazała się dla mnie niezwykle szczęśliwa. Statuetka MVP całego turnieju, stała sobie spokojnie na mojej szafce nocnej obok paskudnej wiewióry, którą otrzymałam od Gregora w dniu podpisania umowy z Atomem. Była tak okropna, że sama zastanawiałam się, dlaczego jej nie wyrzuciłam? Ach, pewnie dlatego, że dostałam ją od mężczyzny, którego kocham…
  - Cześć, gwiazdo – jak burza wpadł do mojego hotelowego pokoju, o mało nie przewracając się o walizkę, leżącą na samiuśkim środku pomieszczenia. Koniec turnieju oznaczał również krótkie wakacje i powrót na chwilę do rodzinnego domu, do Ostrołęki. – No, pokaż to cudeńko – chwycił statuetkę MVP i obejrzał ją dokładnie z każdej strony, okiem eksperta szacując wartość, jakby chciał zastawić ją w lombardzie. – Gratuluję, Bagieta. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo jestem z ciebie dumny...
  - Chciałabym powiedzieć o tobie to samo, Łomacz – odparłam, zabierając mu figurkę i teatralnie wycierając z niej ślady grzesiowych palców. – Już myślałam, że w tie-breaku zejdę na zawał przy stanie 14:11 dla Ruskich. Mało sama nie wlazłam tam na boisko, żeby kopnąć cię w dupę.
  - Ale wszystko się przecież dobrze skończyło. Ruscy pokonani razy dwa – wyszczerzył się na moment, ale chwilę później spoważniał. Moja lewa brew powędrowała ku górze; nigdy nie widziałam poważnego Łomacza. - Muszę ci coś powiedzieć – złapał mnie delikatnie za rękę i spojrzał głęboko w moje oczy. Pod ciepłem jego dłoni, roztapiałam się jak czekoladka na słońcu. Przez moment przeszło mi, że to będzie mój najpiękniejszy dzień w życiu, nie tylko dla tego, że zostałam MVP superważnego turnieju, tylko dlatego, że usłyszę coś, na co czekałam prawie całe życie. Usłyszę, że odwzajemnia moje uczucie i niepotrzebnie wmawiamy sobie te głupoty o przyjaźni, bo nikt inny by z nami nie wytrzymał. – Zakochałem się. Ma na imię Ewka i studiuje prawo na Uniwersytecie Gdańskim. Po powrocie ze Spały, planuję zaproponować jej wspólne mieszkanie – wyrzucił z siebie z prędkością karabinu maszynowego i w końcu zamilkł, niecierpliwie wyczekując mojej reakcji.
  - To świetnie… Naprawdę cieszę się - wydukałam, czując robiące fikołka wnętrzności. – Skoro tak sobie rozmawiamy, ja też muszę ci o czymś powiedzieć – przełknęłam głośno ślinę, czując zimny pot, zalewający moje plecy. – Dzisiaj po finale podszedł do mnie manager żeńskiej sekcji Zenitu Kazań. Stwierdził, że od bardzo dawna mnie obserwują i byliby bardzo zainteresowani współpracą. Kontrakt z Atomem i tak był tylko roczny, więc musiałbym szukać jakiegoś innego kluby, więc podjęłam decyzję, że przechodzę do Superligi…
  - Gratuluję – wymruczał, przytulając mnie do siebie. Przylgnęłam mocno do Jego torsu, marząc, by poprosił mnie, żebym jednak nie wyjeżdżała…


      Ja.
      Sezon w Zenicie rozpoczęłam od grzania ławki rezerwowych. Przez pierwsze kilka meczy wchodziłam jedynie na zagrywkę zadaniową, często-gęsto psując ją. Nie umiałam odnaleźć się w najlepszej lidze świata; być może, dlatego, że byłam tutaj kompletnie sama. Ta głupia tęsknota nie dawała mi normalnie funkcjonować. Przychodziły momenty, że chciałam spakować ubrania i pierwszym możliwym samolotem wrócić do Gdańska, ale potem przypominałam sobie, że właściwie nie miałam, po co tam wracać. Grzesiek nie miał przecież pojęcia, co do Niego czuję, a poza tym nie był już sam.
      W końcu postanowiłam wziąć się w garść i skupić tylko i wyłącznie na grze. Stałam się tytanem pracy, spędzając ponadprogramowe godziny na sali treningowej i wkrótce zapracowałam na uznanie trenera, a co za tym szło stałe miejsce w pierwszej szóstce, a nazwisko Zuzanny Bagińskiej było na ustach całej siatkarskiej Rosji.
      I wszystko było dobrze do momentu, gdy podczas losowania grup Ligi Mistrzyń, moja drużyna nie trafiła na sopocki Atom. Oznaczało to tylko jedno; niedługo spotkam Jego. I ta myśl zabijała mnie od wewnątrz…

      On.
      Nie mieliśmy kontaktu od finałów w Kopenhadze. Nie przyszedł nawet pożegnać się na lotnisko, chociaż czekałam aż do ostatniej chwili i jako jedna z ostatnich zasiliłam pokład tego ogromnej, metalowej machiny. Czasami wchodziłam na Jego profil na Facebooku, by pooglądać zdjęcia z meczy i zagranicznych wakacji, które spędzał ze swoją uroczą Ewą. Po jakimś czasie również status Jego związku z ,,w związku”, zmienił się na ,,zaręczony”. Widocznie Jego Ewa była tą jedyną, na którą czekał całe życie. Biłam się z myślami, czy napisać, że życzę Mu szczęścia. Ale przecież to nie byłoby do końca prawdą. Życzyłam Mu szczęścia, ale tylko i wyłącznie przy moim boku…


      Ja i On.
      W gruncie rzeczy, przyjazd do Polski, wiązał się również ze spotkaniem ze starymi koleżankami z drużyny i kadry, z którymi już za kilkanaście godzin stanę po przeciwnych stronach siatki. Przywitały mnie serdecznie i niemalże siłą zaciągały do pubu, w którym obie siatkarskie drużyny z Trójmiasta, opijały zwycięstwa.
  - No, Bagieta, opowiadaj jak ci się żyje w tej Rosji? – zapytała Iza znad kufla piwa z sokiem imbirowym.
  - Szału nie ma, dupy nie urywa – odpowiedziałam niezwykle dyplomatycznie, zamaczając usta w złocistym napoju. – Zimno jak cholera, cały czas odmrażam sobie palce, treningi wyglądają trzy razy ciężej niż w Spale i ogólnie tak sobie żyjemy.
  - A faceci? – to nie kto inny, tylko Mariolka z drugiego końca stołu.
  - Niczego ciekawego tam nie widziałam, no chyba, że rozmawiamy o tym Andersonie z męskiej sekcji Zenitu. Co prawda kilka razy wybrałam się z nim na drinka, ale jeszcze nie wiem, co z tego będzie. Pożyjemy-zobaczymy – wyszczerzyłam się, a dziewczyny momentalnie zaczęły wzdychać. – Ale dosyć o mnie. Co słychać u was? Chociaż trochę za mną tęskniłyście?
      Dziewczyny zaczęły trajkotać jak najęte; ta się zaręczyła, inna stara się o dziecko, jeszcze inna wzięła kredyt na mieszkanie. Nadrobiłam te kilkanaście tygodni w ciągu zaledwie dwóch godzin. Mimo, że świetnie bawiłam się, miałam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie bacznie obserwuje. Omiotłam wzrokiem całą salę i bingo!, siedział w samym rogu, uśmiechając się łobuzersko, jak dzieciak, któremu udało się zwinąć jabłka z ogródka sąsiada.
      Podniosłam się z miejsca i chwiejnym krokiem podeszłam do Jego stolika. Nie było to spowodowane ilością wypitego alkoholu, ale obecnością Gregora. Widząc, że się zbliżam, on również podniósł się z miejsca i stanął na wprost mnie, uśmiechając się w ten swój firmowy sposób. Sposób, od którego miękły mi nogi.
  - Bagieta, kope lat – uśmiechnął się jeszcze bardziej po grzesiowemu i rozłożył ramiona, w których utonęłam sekundę później. Tak strasznie za Nim tęskniłam. Tak tęskniłam za zapachem Jego drogich perfum i czarnym, kłującym zarostem. Tęskniłam za Jego niebieskimi oczami i przecudnym uśmiechem. Tęskniłam za Jego głosem, dotykiem, wszystkim. 
  - Skąd wiedziałeś, że tu będę? – zapytałam cicho, odrywając głowę od wgłębienia pomiędzy Jego szyją a barkiem i ukradkowo wciągnęłam Jego zapach.
  - Mam swojego informatora – wyszczerzył się, a ja zerkając kątem oka, na stolik, przy którym siedziały siatkarki, dostrzegłam uśmiech przebiegający przez twarz Izy Bełcik. – To co? Spacer?
  - Spacer.

     On.
     Trajkotał jak najęty, prowadząc mnie pod rękę po opustoszałych, gdańskich uliczkach, o których uroku zdążyłam już zapomnieć. Twierdził, że oglądał każdy mecz, w którym grałam. I faktycznie; zaskakiwał mnie trafnymi spostrzeżeniami na temat mojej gry i wytykał błędy popełnione w ostatnim spotkaniu. Pytał dosłownie o wszystko; począwszy od pogody, skończywszy na mentalności Rosjan. Cierpliwie odpowiadałam na Jego pytania, chociaż ta ciągła paplania trochę mnie już zmęczyła.
  - Co u ciebie? Jak z Ewą? – zapytałam, gdy w końcu wyczerpał Mu się limit pytań.
  - Pozmieniało się trochę – uśmiechnął się, wzruszając lekko ramionami. – Powoli planujemy ślub i wydaje mi się, że jestem szczęśliwy. Właśnie! – przystanął na moment i chwycił mnie za ramiona. – Wiem, że to może trochę za wcześnie, ale rozmawiałem już na ten temat z Ewką i zgodziła się. Chciałbym, żebyś była moją świadkową, bo nie wyobrażam sobie kogoś innego na tym miejscu – powiedział w końcu, a ja poczułam się, jakby przygrzmocił mi patelnią przez środek głowy.
  - Wiesz, Gregor… Odkąd jestem w pierwszym składzie, naprawdę ciężko jest mi się wyrwać gdziekolwiek w środku sezonu; dlatego nawet na Boże Narodzenie to mama z bratem wpadli do mnie. Wątpię więc, żeby puścili mnie na twój ślub – powiedziałam bez wdechu. – Oczywiście porozmawiam z trenerem, ale niczego nie obiecuję – dodałam, wbijając wzrok w chodnikową kostkę. Oczy zapiekły mnie od łez, wiedząc, że nie takiej odpowiedzi spodziewał się mój przyjaciel. A cóż mogłam począć? Czyniąc mu przyjemność, ostatecznie wbiłabym sobie sztylet w serce. – Gregor, mogę cię o coś zapytać?
  - Pytaj, o co tylko chcesz – wymruczał cicho, a cały dobry humor, jakim tryskał w ciągu całego spaceru, nagle z Niego uleciał. Wiedziałam, że jest w tym trochę mojej winy, ale uszczęśliwiając Go i na miejscu świadka słuchając jak ślubuje miłość innej kobiecie, moje i tak skołatane serce, rozbiłoby się na miliony kawałeczków.
  - Grzesiek, dlaczego nie przyszedłeś się pożegnać? – zapytałam, stając na wprost Niego i zmusiłam Go do popatrzenia na mnie.
  - Może nie chciałem tego robić...? – wyszeptał w końcu, ze smutkiem wbijając swoje niebieskie spojrzenie w moje oczy.
  - To trzeba było nie pozwolić mi odejść…

      Ja i On.
  - Na pewno jej nie ma? – wyszeptałam, odrywając swoje usta od Jego gorących warg.
  - Nie ma, wraca dopiero za trzy dni – odkleił się ode mnie i z kieszeni spodni, wyciągnął pęk kluczy. Cały czas trzymając moją dłoń, otworzył mahoniowe wrota i wpuścił mnie do środka. Jego dłoń błądziła pod moją klubową bluzą, a usta zachłannie badały moją szyję. Sekundę później wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni, ani na moment nie odrywając ode mnie swoich warg.
      Badał każdy milimetr mojego ciała, sprawiając, że byłam coraz bliżej ekstazy. W końcu spełniło się moje największe marzenie i mężczyzna, którego kochałam przez niemalże całe życie, leżał obok mnie nagi, dłońmi błądząc po całym moim ciele. Robił ze mną to, na co nie pozwoliłam dotąd żadnemu facetowi. To, co od zawsze było zarezerwowane tylko i wyłącznie dla Niego, a moment, gdy wlał we mnie cząstkę siebie i na chwilę byliśmy jednością, był najcudowniejszy w moim dotychczasowym życiu.
  - Tak zawsze sobie to wyobrażałem – wyszeptał, całując moją skroń. Przesunęłam dłonią po Jego przydługim zaroście i uśmiechnęłam się, muskając Jego usta. Przez całe życie czekałam na to, by w końcu spojrzał na mnie jak na kobietę i moje modlitwy się spełniły. – Niech to się nigdy nie kończy…
  - Gregor, jesteś pewien, że tego chcesz? – podparłam się na łokciu i spojrzałam głęboko w Jego oczy. W te piękne, czyste, niebieskie oczy. Zawsze mówi się, że to oczęta Winiarskiego są najpiękniejszymi oczyma polskiej siatkówki. Gówno prawda! Najpiękniejsze oczy polskiego volley'a, właśnie się we mnie wpatrują.
  - Jak niczego innego, Zuziu - powiedział, przejeżdżając palcem po moich wargach. 
  - Jak mnie nazwałeś? – uniosłam brew, a na moją buzię wpłynął uśmiech.
  - Zuzią. Przecież tak masz na imię.
  - Nigdy tak do mnie nie mówiłeś – musnęłam jeszcze jego usta i wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
  - Ten napis na twoich plecach. Nie widziałem go nigdy wcześniej – przejechał palcem po malunku między moimi łopatkami – co oznacza?
  - Wolność w języku celtyckim.
  - Właśnie tego chcesz od życia? Chcesz być wolna...? - brwi Grzegorza momentalnie powędrowały ku górze i przez moment przyglądał mi się w wielkim napięciu.
  - Jeśli mam do wyboru życie przy tobie albo życie w pojedynkę, zdecydowanie wybieram pierwszą opcję - musnęłam Jego policzek, a kąciki ust momentalnie powędrowały Mu ku górze.
  - Ja zawsze wiedziałem, że jesteś dla mnie, wiesz? Wiedziałem to już wtedy, gdy przygrzmociłem ci piłką w głowę. Ale z czasem, widząc, że nie odwzajemniasz moich uczuć, dałem sobie spokój, bo przecież nie można zmusić nikogo do miłości. Zawsze stawiałaś grubą granicę, której nie mogłem przekroczyć. I kiedy pojawiła się Ewa, pomyślałem, że w końcu się odkocham i zacznę układać sobie życie, do tego ten twój wyjazd do Kazania miał wszystko ułatwić… - zamilknął na moment i podrapał się po głowie. - Ale było gorzej, z każdym dniem cierpiałem coraz bardziej. Niby kochałem Ewkę, ale całując ją, zawsze wyobrażałem sobie ciebie. Oglądałem każdy mecz z twoim udziałem, czytałem każdy wywiad z tobą, codziennie wklepując twoje nazwisko w przeglądarkę. Wariowałem z tęsknoty. A gdy okazało się, że przyjedziesz na mecz do Ergo, nie posiadałem się z radości. Pogadałem z Izą, żeby pomogła mi wyciągnąć cię z hotelu. Na początku była nieco oporna, ale gdy wyjawiłem jej swoje uczucia względem ciebie, obiecała stanąć na głowie, żebyśmy chociaż na moment mogli się spotkać.
      Słuchałam Go i dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo byłam głupia, ukrywając się ze swoimi uczuciami. Przecież przez swoją głupotę stracilibyśmy to, co jest w życiu najważniejsze - prawdziwą miłość.
 - To, że cię kocham, dotarło do mnie po przyjeździe do Trójmiasta. Kiedy biegałeś na kolejne randki, ryczałam i prosiłam Boga, żeby trzasnął cię piorun i żebyś w końcu przejrzał na oczy. Musiałam się od ciebie odciąć, dlatego spakowałam manatki i wyprowadziłam się, chociaż z momentem, gdy oddawałam ci klucze, pękało mi serce. A kiedy wyjechałam do Rosji, dotarło do mnie, że moje życie bez ciebie jest do bani i jesteś moim powietrzem.
      Przyglądał mi się chwilę ze ściągniętymi brwiami, dokładnie analizując to, co przed sekundą wyrzuciłam z siebie z prędkością karabinu maszynowego. Potem na Jego twarz wpłynął szeroki uśmiech, będący obietnicą, że wszystko będzie już dobrze. Dobrze, bo razem.

       Ja...?
       On...?

      Od sześciu tygodni, trzech dni, siedmiu godzin i dziewięciu minut nie ma takiego podziału. Właśnie od tego momentu oboje piszemy wspólny rozdział o nazwie My.


____________

Ja, MC Gregor i Bagieta mówimy Wam grzecznie dzień dobry! ♥
A teraz Grzesiu się ładnie ukłoni! 



Z racji moich 18, tfu!, już 21 urodzin, to ja mam dla Was prezent w postaci tego słodkiego one parta o posiadaczu najcudniejszego uśmiechu Plusligi. ♥  Poza tym, podobno je tyle samo mentosów co ja. 



Kolejne one party pojawią się po zakończeniu Znieczulenia, a że do jego końca jeszcze duuuuuużo czasu, nieco sobie poczekacie.Zwykły numer o miłości będzie zbiorem kilkunastu krótkich opowiadań i zarazem moim pożegnaniem z blogowaniem. I co ja jeszcze chciałam dodać?A, wiem! 
Mam nadzieję, że będziecie bawiły się ze mną tak samo dobrze, jak na innych blogach.
Jeśli ktokolwiek będzie zainteresowany moją grafomanią i chce być informowany, 
w zakładce spam proszę o pozostawienie swojego aska ewentualnie można śledzić na bieżąco mojego facebooka lub na GG pod numerem 39091085.
No i w sumie to tyle.

Całuję, Agg. ♥

10 komentarzy:

  1. Grześ pasuje do tej historii idealnie, chociaż On to by się nie zasłaniał takimi powódkami, i sam wziął sprawę w swoje ręce :D Ja wiem, że jest do tego zdolny :D W sensie podejrzewam :p Fajne te one-party, tylko, że jak mają kończyć Twoją "zabawę " z pisaniem,to ja ich nie polubię... Agg, weź Ty się poważnie zastanów :)
    Muzyka - idealna!♥

    Po raz drugi, ale nie zaszkodzi : SPEŁNIENIA MARZEŃ! :*
    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam z całego serca, że docieram dziś, a nie wcześniej, jednak nie mogłam. :(
    Sama piszę jedną historię z Grzesiem w roli głównej, bo bardzo go lubię i uważam, że nigdy nie był doceniany, nigdy nikt nie postawił go na pierwszym miejscu w reprezentacji.
    Sama chciałabym uwierzyć, że taka miłość powstająca z przyjaźni może istnieć, choć z własnego doświadczenia potwierdziła się teza, że najpierw przyjaźń się rozwala, a potem może coś z tego być.
    Zuzia i Gregor. Nie wiem nawet dlaczego, ale płakać mi się chce. Powinnam się cieszyć, że w końcu dowiedzieli się o swoich uczuciach, że udało im się przezwyciężyć stracony czas, oddalenie się od siebie, odległość. I w gruncie rzeczy to się cieszę, jest mi bardzo przyjemnie czytać o miłości, jednak watek przyjaźni lekko mnie przygnębił :)
    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń
  3. *.* właśnie w tej chwili cierpię, że to tylko one part. Wow, Grześ taki wspaniały.
    Wszystko super, nie podoba mi się tylko motyw pożegnania się z blogowaniem :D
    p,
    G

    OdpowiedzUsuń
  4. Historia jest absolutnie cudowna! Może samym jej plusem jest fakt, że jest o Grześku, też go lubię :) Cieszę się, że piszesz coś nowego, lubię Twój styl.
    PS. Dlaczego piszesz On (i różne jego formy) wielką literą? Chyba, że to jakiś dziwny zabieg artystyczny... Tak dowolny zapis jest raczej charakterystyczny dla poezji, nie prozy.
    PS2. "O nic nie pytał, tylko pomógł mi przewieść rzeczy(...)" przewieŹć, nie przewieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS2. zwykła literówka, aż dziwne, bo tekst był kilkukrotnie sprawdzany.
      PS1. to myśli Zuzanny, a dla niej Grzesiek jest najważniejszą osobą dla świecie, więc pisanie o nim w takiej formie było celowym zabiegiem. zauważ, że w innych swoich opowiadaniach nie piszę tego wielką literą :P

      Usuń
    2. Dlatego tak pomyślałam, że o to może chodzić, taki zabieg artystyczny ;) Nie wszystko trzeba zrozumieć, ważne, że robisz to specjalnie i konsekwentnie.
      PS. Zapomniałam jeszcze napisać, że źle odmieniasz mecze - meczÓW, nie meczY.

      Usuń
    3. Ogólnie moja grafomania jest jedną, wielką patologią.

      Usuń
    4. Nieprawda! :) Jeśli trzeba się tak skupiać na szczegółach, żeby wyłapać błędy, tzn., że ogół jest świetny. Nie przejmuj się, jestem po filologii polskiej i po prostu jestem wyczulona :) Poza tym jestem fanką Twojego pisania, potrafisz mnie zaczarować. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Świetny! Czekam na kolejne. Szkoda tylko, że te one-party maja zakończyć twoje bloggowanie :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć mój Miśku! :*
    Przepraszam, że docieram tutaj dopiero teraz (wiem, od publikacji minęły wieki), ale jestem totalnie zabiegana i zapracowana. Teraz korzystam z tego, że grypa zmusiła mnie do leżenia w łóżku i pożytkuję tenże czas na nadrabianie zaległości blogowych. Poszłaś na pierwszy ogień, bo baaaardzo tęskniłam za Twoimi wypocinami. :)
    Ale, do rzeczy, Patka, bo się niepotrzebnie rozpisujesz. ;)
    Historia o Zuzi i Grześku urzekła me serce, zresztą jak każda jedna spisana przez Ciebie, serio. :) Czasem tak to już jest, że żyjesz z kimś naście lat, obcujesz w jego towarzystwie i masz go za najlepszego kumpla pod Słońcem, za którego jest się gotowym wskoczyć w ogień czy pożyczyć milion dolarów (nawet jeśli ich nie masz). I tak samo często okazuje się później, że ta przyjaźń, to coś więcej. Tak samo było w przypadku Bagiety i Gregora, tylko oboje nie potrafili się do tego publicznie i otwarcie przyznać. Oboje myśleli, że wygłupią się swoim wyznaniem, licząc się też pewnie z ewentualnością odwrócenia się czy straty swego przyjaciela. Oboje uciekli w nieszczere związki, byleby tylko zapomnieć. Oboje oddali się całkowicie pracy, by nie myśleć o sobie. Ale jednak los był dla nich łaskawy i pozwolił im znów się spotkać na jednej drodze. Dopiero wtedy zrozumieli ile dla siebie znaczą i jak długo ukrywali to coś, co łączyło ich od lat młodzieńczych - coś: miłość. Wszystko wróciło na prawidłowy tor, teraz są szczęśliwi, a ja razem z nimi. :)
    Naprawdę, piękna historia, Agg! :)
    PS. Czy będzie onepart o naszym Zbysiu? :D
    PS2. A, i jest jeszcze coś, o czym muszę Ci powiedzieć, ale to na gadu :)

    ściskam Cię, Kochana :*
    Pati. :)

    OdpowiedzUsuń